Rachunek sumienia za 2008

Rachunek sumienia za 2008

W końcu cały rok dobiegł końca. Ci z Was, którzy obserwują bloga od jakiegoś czasu wiedzą, że w styczniu 2008 postawiłem sobie plan odchudzania, który w ciągu roku miał mnie doprowadzić z ówczesnych 103 do 80 kilogramów. Na blogu była strona, gdzie publikowałem swoje postępy w odchudzaniu. Publikowałem je do około czerwca, gdy moja waga wynosiła mniej więcej 95kg. Wtedy to zaprzestałem publikacji.

Przyznam się wam szczerze, że dość mocno podupadłem wtedy na duchu. Nie mogłem pogodzić się z faktem, że nie jestem w stanie dalej chudnąć. Na to nałożyły się dość ciężkie egzaminy i pod koniec czerwca zupełnie opuściła mnie motywacja.

Nie będę Was tu zanudzał szczegółami - napiszę w skrócie. Do sierpnia ważyłem już 101. Tak tak - 6kg w 3 mce. Prędkość była tak duża, że zapaliła mi w głowie czerwoną lampkę i na nowo podjąłem walkę. Tym razem z jeszcze większym uporem. W 2 miesiące zgubiłem 5kg i w na początku listopada ważyłem z powrotem 96. Prawdopodobnie każdy obserwujący mnie obiektywnym okiem obserwator wiedziałby co przyjdzie następnie i przewidziałby, że będzie to efekt jojo. Ja jednak byłem zbyt pochłonięty bieganiem na siłownię i robieniem sałatek. Złamałem idealnie podstawową regułę, o które piszę w co drugim poście - nie zachowałem umiaru - efekt? Ważę 103 kg - dokładnie tyle co rok temu o tej porze. Bujałem się więc w 2008 w górę i w dół jak Oprah Winfrey.

Jedynym sukcesem tego roku jest to, że jest to pierwszy rok od bardzo dawna, podczas którego nie utyłem - chociaż tyle :) No i może ilość wiedzy, jaką zdobyłem na temat diet i odchudzania, bo teraz naprawdę często czuję się jak ekspert, choć wciąż bardziej teoretyk niż praktyk.

Strasznie mi wstyd to pisać, ale chyba dotychczas jestem przykładem jednej z tych osób, które są lepsze w radzeniu innym niż w osiąganiu sukcesu samemu.

Co dalej?

Nic nowego. Nie poddam się. Robiąc uczciwy rachunek sumienia widzę swoje błędy popełnione w 2008 i postaram się nie popełnić ich w 2009.

Przede wszystkim podejdę do odchudzania znacznie spokojniej. Nie będzie zrzucania po 1-2kg w ciągu tygodnia a raczej długofalowa praca. Po drugie nie będę popadał we frustrację. Tak naprawdę, nawet jeśli bym schudł jedynie do 95 i nie chudł dalej, to już byłby duży sukces. Jestem wtedy naprawdę w miarę szczupły, a na pewno szczuplejszy niż teraz. Po trzecie, zakasam rękawy i zgłębię tajniki zdrowego gotowania. To jest w tej chwili mój najsłabszy punkt. Wiem co ma ile kalorii, ale nie jestem ekspertem od tego co jest zdrowe a co nie. Będę walczył dalej i będę wam dawał znać o swoich postępach.

Blog

W zasadzie pisząc o „nieutyciu" jako o jedynym sukcesie mijam się trochę z prawdą. Tak naprawdę jest jeszcze jeden sukces, który zupełnie mnie zaskoczył - jest to ten blog OdchudzamSie.pl. W ciągu ostatniego roku odwiedziło go tyle tysięcy osób, że aż trudno mi w to uwierzyć. Zresztą widać to również w ilości komentarzy i maili, które otrzymuję. Również całkiem pokaźna ilość osób zapisała się, aby otrzymywać wszystkie posty mailem bądź czyta bloga poprzez RSS feed (zapisać można się po prawej na górze).

Jest mi niezmiernie miło widzieć, że moje eksploracje tematu odchudzania naprawdę się komuś przydają. Ten blog nie jest teraz już dla mnie - jest dla Was, dla czytelników. Postaram się więc pisać bardziej regularnie, tak aby ci z Was, którzy szukają informacji o odchudzaniu oraz czerpią motywację do pracy nad sobą czytając o moich zmaganiach, doświadczeniach i przemyśleniach, dostali ode mnie w tym roku więcej niż w 2008.

Jeżeli jest coś co Was w szczególności interesuje, piszcie do mnie śmiało w mailach albo komentarzach.

A no i jeszcze jedno - moje imię..

Trochę się cykam przyznać po ponad roku, ale tak naprawdę to nie nazywam się Krzyś. Rozpoczynając tego bloga nie miałem odwagi wystawić się całkowicie na Wasz widok włącznie ze swoim imieniem, pomimo iż to jest właśnie to, co miało zmotywować mnie do schudnięcia. Krzyś jest więc pseudonimem, który sobie stworzyłem myśląc, że to fajnie mieć pseudonim tak jak Emily Bronte (pseud. Acton Bell) czy Aleksander Głowacki (pseud. Bolesław Prus).

Prawda jest jednak taka, że pseudonim zupełnie mi nie leży i już dawno przymierzałem się do porzucenia go, tylko trochę nie miałem odwagi. Dziś, skoro przyznaję się Wam do wszystkich swoich sekretów i porażek, to chyba najlepsza okazja - do zatoczenia pełnego koła, nawiązania do pierwszego posta na tym blogu i napisania szczerze:

Nazywam się Maciej i jestem gruby.

Nazywam się Maciej i jestem gruby, ale schudnę.

Komentarze

No to Krzyś, a raczej Maćku, startujemy razem od początku :D

Pozdrawiam i trzymam kciuki.

Witaj Macieju! Wiekszość osób,które wpisały się na blogu używa pseudonimu ,więc nie jesteś w tym odosobniony. Miło mi poznać Twoje imię! Waga o której piszesz też jest sukcesem! Każda z osób która boryka się z tym problemem wie doskonale jak trudno jest utrzymać wagę,którą się ma obecnie. Efekty jo-jo są wprawdzie dobijające,ale jeżeli nie przekroczymy wagi ż której się startowało to też jest jakiś sukces. w końcu zawsze mogło być gorzej. Pozdrawiam Cię serdecznie i życzę dalszych sukcesów! Otylia

Jak się ciesze Maćku, ze dalej będziesz pisał bloga. Od kilku dni czytam kolejne wpisy. Już się martwiłam, ze nie będzie dalszego ciągu. A tu właśnie znalazłam sporo spraw, które mi pomogły w rozpoczęciu procesu zmiany w życiu. Dzieki jeszcze raz :) Aha.... Nazywam się Małgosia i jestem gruba.. Nazywam się Małgosia i jestem gruba.. ale schudnę.

Miło poznać Cię od nowa. Nie przestawaj pisać, zaglądam regularnie w poszukiwaniu motywacji. Pozdrawiam Maćku :*

Witam Macku! Także cieszę się, że zaczynasz od nowa i życzę powodzenia. Ja także zaczynam walczyc od nowa. Pozdrawiam :*

Witaj Maćku ;-) Bardzo mi miło...Od kilku miesięcy zaglądam na Twojego bloga, niestety samej bardzo ciężko zabrać się za odchudzanie, może inaczej...zmienić swoje nawyki żywieniowe + rozpocząć aktywność fizyczną... Zaczynamy RAZEM ;-) 3maj się cieplutko i życzę POWODZENIA ;-)

Cieszę się, że tak przyznałeś się do wszystkiego co Cię trapi, ale nie demobilizuje w dalszej walce. Zastanawiałam sobie niedawno , jak sobie radzisz. Podziwiam Twoją walkę i wiesz co - ja też uważam, że "nie-przytycie" to też sukces!

Trzymam kciuki.

PS.Kolejny fantastyczny post.

PS.2.Maciej to moje ulubione imię :)

Dobrze że wracasz Ja zacząłem się odchudzać pod koniec listopada i do 24 z 93 kg zszedłem do 87. Trochę za szybko, ale cóż. Niestety święta, sylwester i doszedłem do 90 kg. Uważam to za sukces ponieważ po pełnym "obżarstwie" nie przekroczyłem wagi z początku odchudzania. Teraz do 4 kwietnia mam zamiar ważyć 74 kg. Odpuściłem sobie też przez przerwę bieganie, ale jutro wkładam adidasy i lecę trochę pobiegać. Nawet mi tej wolności na trasie brakuje, z czego się bardzo ciesze, bo wydaje mi się że polubiłem ten rodzaj sportu. Od wczoraj się hamuje z jedzeniem, jutro idę biegać i myślę że jestem na najlepszej drodze do wagi 74 kg. Motywacji dodał mi również fakt, że Ty razem ze mną zaczynasz walkę z problemem, z którym bardzo wiele osób nie potrafi się zmierzyć. To będzie do osób, które się mają zamiar odchudzać: wystarczy zrozumieć problem, uwierzyć w siebie i nie poddać się. Zacznijmy razem od dziś, od teraz. Niech skończą się wszystkie problemy z naszą wagą. Bierzmy się!!!

Ale się rozpisałem. Pozdrawiam, Bartek

Witajcie Kochani! Juz od dawna czytam tego bloga.Uwazam,ze jest bardzo ciekawy i ma wiele przydatnch infromacji.TAkie komendium wiedzy o odchudzaniu;)Troche szkoda ,ze Krzys/Maciej nie osiagnal celu,ale z wlasnego doswiadczenia wiem,ze nie jest to latwe, a wszystko tak NAPRAWDE sprowadza sie do NASTAWIENIA i MOTYWACJI. Tytulem wstepu dwa lata temu sukcesywnie schudlam 15 kg, wage utrzymalam,gdyz nie zrezygnowalam z nawykow zywieniowych,jednakze waga w ktoryms momencie stanela, a ja nie wiedzialam co robic, "bo przeciez dalej sie zdrowo odzywiam".PO prosty brakowalo mi wiedzy.Skupilam sie na diecie, atrening byl i owszem,ale wtedy nie mialam pojecia o podziale cwiczen na aerobowe i silowe, a wykonywalam glownie silowe dziwiac sie,ze mimo,iz cwicze to odchudzanie to nie jest efektywne.Dlatego pomimo duzego wlozonego wysilku i checi mozna nie osiagnac celu. I tak przez dwa ostatnie lata borykalam sie ztymi moimi kilogramami i nie moglam dobic do wyznaczonego celu. Az ktoregos dnia(3 miesiace temu) powiedzialam sobie dosc.Zaczelam spisywac ile FAKTYCZNIE cwicze , co jem, w jakich ilosciach. I sumie to bylo najlepszeco moglam dla siebie zrobci bo mam kontrle nad tym,co robie. Druga istotna kwestia jest to,zeby nie wywierac na sobie presji w postaci osiagniecia jak najszybszego efektu,bo wtedy mozna wyrzadzic sobie wiecej szkod niz korzysci. NAprawde swiadomosc tego,ze robi sie cos dobrego dla siebie poprawia samopoczucie,podbudowuje poczucie wlasnej wartosci,ma sie wiecej energii i stosowanie diety i trenowanie wychodzi naturalnie,bo po prostu chcesz to robic. Nie nastawiam sie na efekt, po prostu zmienilam STYL ZYCIA,bo chce byc zdrowa i sprawna.To jest najlepsza motywacja, a nie walory estetyczne;)

POnad to odradzalabym liczenia kalorii i trzymani sie sztywno diety. Lepiej jest sluchac swojego organizmu.Ja tak robilam - czuje sie swietnie. Poza tym z wlasnego doswiadczenia wiem,ze wazna jest ELASTYCZNOSC. Nie katowac sie jak danego dnia zjadlo sie batonik - po prostu wiecej cwiczyc,albo mniej zjesc na kolacje. Nie katowac sie gdy danego dnia sie nie cwiczy - na drugi dzien mozna wykonac dodatkowy trening. Do niczego sie nie zmuszac. Wtedy motywacja utrzymuje sie na stalym poziomie.Jak jestesmy dobrzy dla siebie to jakos naturalnie chcemy sobie odmowic.

I na sam koniec,trzeba pamietac ze taki osiagniemy efekt jakich wyborow dokonamy. JA takze nie mam duzo czasu,ale wracajac z zajec zawsze ide kupic sobie chuda piersc z kurczaka czy salate i robie surowke.To nie zajmuje duzo czasu i nawet jak sie narzeka na jego brak to mozna -wystarcza tylko checi.

I nie poddawac sie!Dzien do dnia cwiczen i zdrowego odzywiania = osiagniecie celu:D Pozdrawiam Was;D Zyta;D

Witaj Maćku, wielki człowieku. To ogromna sztuka być szczerym. Każdy ma coś do ukrycia, najczęściej nie wiadomo nawet dlaczego. Ale mało kto ma odwagę przyznać się do błędu czy porażki. Rozpocznijmy zatem nowy rok mocnymi postanowieniami i wspierajmy się wzajemnie co sił ! Dziękuję Ci bardzo serdecznie za to, że jest Twój blog.

pozdrawiam Małgosia lublin

Maćko-Krzysiu! Jak wiele innych tu Ciebie odwiedzających, również i ja przez przypadek natrafiłam na tego bloga. I jak większość mam na celu zgubić parę kilogramów. Już mam niezły wynik bo od nowego roku jestem lżejsza o 5 kg. A więc do idealnej wagi brakuje mi jeszcze ich tylko kilka. Artykuły które tu przeczytałam są tak wyczerpujące w swym temacie, że właściwie z żadnej innej publikacji nie ma się już ani ochoty ani potrzeby korzystać. Dziękuję za bloga, on dodaje sił, śmiem twierdzić że uskrzydla. Choć powiem szczerze, że po przeczytaniu posta, którego zostawiłam sobie „na deserek” – „Rachunek sumienia za 2008” byłam troszkę zdziwiona. Ale wierzę, że uda Ci się osiągnąć swój cel. Trzymam kciuki. Pokaż nam, że Ty, który tyle wie, ma takie doświadczenie w wale z otyłością, poradzi sobie równie dobrze jak wielu z nas, że przyjdzie Ci to tak łatwo i pięknie jak tworzenie tego bloga. Szczerze życzę. Co mogę dodać, a co wg mnie jest miłym zakończeniem całej akcji „ODCHUDZAM SIĘ”? A więc to, by wyznaczyć sobie nie tylko cel ale i zgotować sobie miłą niespodzinkę. To może być mała sprawa, jak nowy dres, nowa marynarka, rower albo grubsza rzecz, jak wymiana samochodu na nowszy model, wakacje pod palmami. Ja w nagrodę jak dojdę do celu – a zrobię to na pewno – zmienię sobie fryzurę (spadnie parę deko bo skrócę włosy o wiele centymetnów) i kupię sobie nowe dżinsy. Czekanie na nagrodę, także pomaga. Zapomniałabym jeszcze napisać o swoich małych ale jednak doświadczeniach w utracie zbędnego tłuszczyku. Bieganie to dla mnie zbyt wielka sprawa i wyprawa zarazem. Znalazłam swój własny sposób na ćwiczenia, które także potrafią zmęczyć i które przynoszą efekty. Mam we własnym domu kilkanaście schodów, po których regularnie, codziennie maszeruję – góra – dół i tak od kilkudziesięciu razy a teraz aż do ponad dwustu razy (co zajmuje mi niecałą godzinkę). To trochę nudne zdawać by się mogło, ale mam wtedy czas dla siebie i mogę wszystko sobie poukładać w głowie, zastanowić się nad wszystkim na co zazwyczaj brakowało mi czasu, zaplanować następny dzień, słuchać o radościach i problemach swoich maluszków, które wtedy tak chętnie mi towarzyszą i cieszyć się z każdej minuty, w której tracę kalorię. A nawet układać w myślach ten wpis. Pozdrawiam i życzę Tobie i wszystkim wytrwałości - Bogdana

wpadłam tu szukając wsparcia jakiegoś kopa bo jestem wielka i gruba...sama nie wiem co ze sobą zrobić chce schudnąć nie potrafię załamuję się, każdym potknięciem już nawet wstydzę się ludzi i samej siebie. Przeczytałam o Tobie i zaświeciła się jakaś iskierka...dzięki

od dzisiaj zaczynam odchudzanie.zawsze szlam na łatwizne i sie objadałam,każdego dnia mówię sibie: od jutra!! ale jutro nie nadchodzi...Dziś mam nadzieje wielką:) na to, że schudne w końcu, a mój nadbagaż kilogramów ziknie...

Witam, na twojego bloga natknęlam sie dopiero niedawno, wiec przeglądam go trochę chaotycznie - po pierwsze bardzo podoba mi się optymistyczny sposob twoich wypowiedzi - nie jest to zwykle jeczenie typu: musze schudnąc, jestem taki gruby :) Z przyjemnoscia bede ci kibicowac,co mam nadzieje, pomoze i mnie w zmaganiach ze swoja waga. Pozdr

Świetna strona wczoraj ją znalazłam, i zaczynam przygotowania ;-)) właśnie sie przed chwilą zastanawiałam, jak to jest, że pisze Krzyś a w komentarzach odpowiada i dziękujew Maciej no ale teraz już wiem ;-) Pozdrawiam i dzięki za świetną stronę

Witam Cię Maćku bardo serdecznie.Czytając "rachunek sumienia za 2008r " postanowiłam i ja opowiedzieć moją historię.Od dziecka byłam bardzo nieszczęśliwą osobą,oczywiście z powodu mojej otyłości.Moje życie polegało na ciągłej walce z kilogramami i potwornym stresie towarzyszącym kazdej kolejnej porażce.Wiem doskonale co to jest otyłość-według mnie to nałóg taki jak np. alkaholizm czy narkomania.W moim 48-letnim życiu nie było dnia abym się tym nie zamartwiała.Ileż razy mówiłam sobie ,że to już koniec,że od jutra...-stara śpiewka dobrze znana nam wszystkim.Ileż razy zaczynałam moją walkę i po miesiącu poddawałam się.I tak moje życie toczyło się ...czas leciał nieubłaganie i nazbierało się tego ponad 160 kg.Opamiętanie przyszło jakieś pół roku temu.Zrozumiałam ,że albo chcę jeszcze pożyć albo przyjdzie mi niebawem pójść do piachu.Dotarło do mnie ,że cholernie chcę żyć i to tak naprawdę .Chcę poczuć smak smukłej sylwetki,pokochać lato,nie obawiać się krzeseł,bawić się i śmiać ,kupować sobie piekne ciuszki i zobaczyć jak to jest być naprawdę kobietą.Zawzięłam się strasznie.Ćwiczę ,dużo chodzę,tańczę i...mogę powiedzieć,że robię wszystko co w mojej mocy.Rezultaty są -30 kg!!! Wiem,że jestem na dobrej drodze do szczęścia.Zostało mi jeszcze jakieś 60 kg ale tym razem jestem pewna ,że sobie poradzę bo BARDZO TEGO CHCĘ.Tak -chcę być piękną i szczęśliwą kobietą.Maćku-jesteś jeszcze bardzo młodym człowiekiem i niesamowicie mądrym .Nie przerażaj się tak bardzo swoimi porażkami .Po każdym upadku trzeba zebrać w sobie siły podnieść się i walczyć dalej a naprawdę warto.Szkoda marnować tych cudnych lat młodości.Szkoda,że ja tak póżno to zrozumiałam.Pozdrawiam Cię i życzę sukcesów .

Komentuj

Zawartość pola nie będzie udostępniana publicznie.