Krótka historia o kolejnych próbach odchudzania się - cz.1

Krótka historia o kolejnych próbach odchudzania się

Chcę się odchudzać. Muszę się odchudzać. Wiem, że warto zadbać o swoją wagę i kondycję fizyczną, zwłaszcza, że jeszcze nie jest za późno. Ba, w zasadzie to nawet nie jest tragicznie – mam nadwagę, ale nie jest to problem, z którym nie mógłbym sobie poradzić...

Jaka jest pierwsza rzecz jaką robię? A może inaczej, od czego w ogóle zaczyna się cała historia? Od spotkania z kolegą, którego dawno nie widziałem. Do niedawna ważył tyle samo co ja, a teraz jest o 15 kilogramów szczuplejszy i do tego „przypakował”. Rozmawiam z nim i zazdroszczę mu jego obecnego wyglądu. Ale taka zazdrość to dobra rzecz – powoduje, że ja też chcę wyglądać tak jak on. Rozmawiamy z kolegą przez godzinę o tym jak udało mu się odchudzić. O tym co jadł, jak często, jak trenował. Chłonę każde słowo jak gąbka i myślę sobie „to łatwe”.

Od jutra zaczynam

Wieczorem w domu myślę sobie, że nie ma co zwlekać i planuję zacząć cały proces od jutra. Kładę się spać z uśmiechem na ustach – w końcu od rana zacznę poważne zmiany. Ale chyba od razu troszkę zintensyfikuje całe to odchudzanie. Zacznę intensywniej niż kolega, więc zobaczę lepsze rezultaty...

Problem polega na tym, że siedziałem z kolegą dość długo i poszedłem spać później niż zwykle. Kiedy wstaję mam mało czasu, a ponieważ nie chcę się spóźnić do pracy, rezygnuję ze śniadania. Po drodze na przystanek zahaczam o znaną dobrze restaurację fast food i kupuję dwie bułki z oferty śniadaniowej – zjem je w autobusie w drodze do pracy.

I tak zaczynam pierwszy dzień odchudzania. W środku dnia kupuję szybką przekąskę z automatu. Jakiś wafelek, paczka czipsów i kawa – nie miałem czasu niczego przygotować, a do sklepu za rogiem nie mogę wyjść, ponieważ mam za dużo roboty.

Wracam do domu wieczorem i siadam do obiadu, którego zjadam podwójną porcję, ponieważ w ciągu dnia poza przekąskami z automatu nie zjadłem niczego innego. Wiem, że za dwie godzinki zjem jeszcze późną kolację – ale to nie szkodzi, w końcu i tak nic dzisiaj nie wyszło z odchudzania, więc nic się nie stanie, jeśli zjem sobie porządną kolację – w końcu po ciężkim dniu pracy mam dość kiepski humor, pogorszony jeszcze tym, że nie udało mi się zrealizować mojego planu na odchudzanie... Zasługuję więc na jakąś pociechę (a co może być lepszego od smakowitej kolacji zjedzonej przed telewizorem).

Od poniedziałku zaczynam

Nie wyszło mi wczoraj za dobrze to odchudzanie. A dzisiaj jest już czwartek, bez sensu tak zmieniać wszystko w środku tygodnia. Poza tym przejście na taką dietę będzie kosztować mnie sporo wyrzeczeń, więc czemu nie skorzystać z życia przez te kilka dni więcej?

Jasne, czemu nie. Od poniedziałku na pewno zacznę. I zaczynam:

Na śniadanie zjadam dwie kromki pieczywa wasa, na każdej kromce leży cieniutki plasterek szynki. Jest dobrze – nawet da się to jeść, chociaż brakuje mi masła (ale od dzisiaj masło, majonez i inne bajery odpadają). Następny posiłek zjem za trzy-cztery godzinki, tak żeby jeść mniej, ale regularnie pięć razy dziennie. No i będę dzisiaj po pracy trenował – brzuszki albo rowerek, zobaczę jeszczę.

Drugi posiłek to duże jabłko, w sam raz na ząb o tej porze. Trzecim posiłkiem będzie sałatka z kurczakiem – taka gotowa, kupiłem w sklepie spożywczym na rogu (wygląda nieźle). I faktycznie, dwie godziny później jem sałatkę. Bardzo mi smakuje. Ten sos jest naprawdę świetny (tylko chyba na bazie majonezu, ale przecież to nie szkodzi – kurczaka w tej sałatce prawie nie ma, a reszta to sałata i kukurydza).

Późnym popołudniem jestem w domu. I zjadam obiad. Duży obiad. W dodatku z całą masą ziemniaków. Czemu? Bo jestem bardzo, bardzo głodny. Nie rozumiem tego, przecież cały dzień jem regularnie co kilka godzin, małe porcje.

A wieczorem czas na ćwiczenie, ale już chyba nie mam sił. Jestem jakiś taki senny i obżarty po tym objedzie. Jutro zacznę.

Ale jutro też nie wychodzi i w końcu daje sobie spokój. Przez resztę miesiąca znowu nie dbam o to co jem i w ogóle nie ćwiczę. Na początku nowego miesiąca znowu coś mnie ruszy (z reguły jest to wskaźnik wagi) i spróbuję na nowo.

Co poszło nie tak?

Po pierwsze powiedziałem sobie na początku, że mam "tylko" nadwagę. I że to nie jest duży problem. Zignorowałem go - i to był błąd, ponieważ pozwoliłem sobie na pobłażliwość względem samego siebie.

Po drugie, chyba zapomniałem, że jestem ponad 90 kilogramowym facetem o wzroście 185 centymetrów i do tej pory jadłem sporo, więc przestawienie się na jabłka i sałatki w ciągu jednego dnia nigdy mi nie wyjdzie – muszę stopniowo skurczyć żołądek.

Po trzecie bez przygotowania nie będę w stanie odpowiednio się odżywiać. I nie chodzi mi wcale o zastosowanie diety kopenhaskiej, japońskiej, księżycowej ani żadnej innej. Chodzi mi o zwykłe posadzenie czterech liter na krześle w kuchni, sprawdzenie co mam w lodówce i czego potrzebuję, żeby zdrowo się odżywiać. Rozpisanie tego na kartce, albo nawet rozplanowanie wszystkiego w głowie (jeżeli będę w stanie trzymać się planu ułożonego w głowie) to dobry początek.

I muszę, absolutnie muszę się sam pilnować. Samodyscyplina to podstawa. Jasne, że na początku będę chodził bardziej głodny, w końcu mój żołądek jest przyzwyczajony do większych porcji. Ale muszę z tym głodem walczyć i nie pozwolić sobie na dojadanie. Najtrudniej będzie wieczorem. Ale dam radę, w końcu chcę wyglądać jak mój kolega (kto by nie chciał) i zacząć stosować się do tego o czym mi powiedział.

A co powiedział kolega?

Tego dowiecie się z drugiej części mojego artykułu. Zachęcam do czytania!

Komentarze

Ciekawe ciekawe. Też miałem ten sam problem :) Ciekawe co z kolegą.... :)

Dobry artykuł - czekam na drugą część!

Świetne, nie mogę się doczekać drugiej części...

:)

Ten patent z oczekiwaniem na drugą częśę artykułu to fajny pomysł :)

Cale szczescie kiedy tu trafilem oba teksty juz byly opublikowane i moglem je przeczytac za jednym zamachem!

Dobry artykul, bardzo mi sie podoba.

Komentuj

Zawartość pola nie będzie udostępniana publicznie.